Dziś trochę inny wpis. Nie będę rymować tego wszystkiego, co aktualnie we mnie siedzi, bo mogłoby nie wybrzmieć w takim stopniu, w jaki oczekuję, że wybrzmi. Pewnie i tak nie znajdę całkiem odpowiednich słów, ale postaram się pisać sercem, a to najważniejsze.
Warto może zacząć od tego, że jestem bardzo krytycznym człowiekiem. Niemal wszędzie widzę odrobinę fałszu, jednak najwięcej widzę go w sobie. Nawet jeśli nie widzę, to wmawiam sobie, że gdzieś tam zakamuflował się w 'dobrym' przebraniu, ale tak na(prawdę) daleko mu do prawdy czystej, prawdy prawdziwej. Dążę do tego, by poznać siebie i zawsze zastanawiam się, czy to, co robię, jest właśnie czyste w swojej intencji. Nie wiem czy ktokolwiek to zrozumie, więc może przejdę dalej. Może to jeszcze jakoś się rozjaśni, bo piszę o tym nie bez przyczyny.
Dziś byłam na Wieczorze Uwielbienia w parafii św. Barbary na Giszowcu. Z początku było tak jak zawsze... Dobry klimat, piękny śpiew dziewczyn ze scholi... I, też jak zawsze, wielkie pragnienie bycia coraz bliżej Pana Jezusa. Tak, to chyba jedyna rzecz, której mogę być pewna w 100% - pragnę być blisko Niego. Czuję te pragnienie nie tyle w sferze rozumu, myśli, ale całe moje serce mi to podpowiada. W telefonie mam folder z muzyką, w którym są głównie piosenki religijne, bo gdy ich słucham, czuję w sobie ciepło. I cała moja dusza śpiewa. Przejdźmy dalej.
Dzisiejszego wieczoru była możliwość podejścia bliżej do Pana Jezusa. Trzeba było długo czekać nim zwolni się miejsce, bo najwidoczniej Pan wszystkich tak do siebie przyciąga, że ciężko od Niego odejść. Klęczałam w ławce i czekałam cierpliwie. Nagle jedna z pań upadła (tzw. "zaśnięcie w Panu"). Nie zdziwiłam się jakoś mocno, bo przeżyłam już coś podobnego i wiedziałam, że mogę spodziewać się takich (i nie tylko) cudów. Jednak coś mnie ukuło w sercu. Poczułam się odrobinę zazdrosna, że znów Pan wybrał sobie kogoś innego jako swoje narzędzie, a nie mnie. Szybko jednak mi przeszło, bo pamiętałam jak wielką zazdrość czułam za pierwszym razem, gdy na rekolekcjach poleciał Łukasz. Byłam wówczas cała poryczana z tej zazdrości. Tak jak wtedy, tak i dzisiaj dotarło do mnie, że Pan znów mnie wysłuchał. Ukazał mi swą Twarz. Co ciekawe, to był dopiero drugi raz, gdy tak naprawdę Go o to prosiłam i w każdym z tych dwóch razy uczynił cuda. Nie wierzę w przypadki, dlatego tym bardziej raduje się moje serce i w ogóle odpływam. Przeszła mi ta zazdrość i zaczęłam dziękować Bogu. W myślach powiedziałam coś w stylu "dziękuję Ci, że jesteś tak hojny", a po sekundzie ksiądz Marek użył tego samego słowa - hojny. Może gdyby wybrzmiało to w późniejszym czasie, to nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia, ale w tej sytuacji Duch Święty dał kolejny znak, że działa.
Przyszła moja kolej. Podeszłam bliżej. Pragnęłam poczuć, że Bóg jest także w moim sercu. Prosiłam Go, by przyszedł, ale tak, żeby to było prawdziwe. Chciałam bardzo być Jego narzędziem tak jak ta pani, co upadła, ale nie umiałam ocenić, na ile to jest moje pragnienie służby i ofiarności, a na ile chęć zwrócenia na siebie uwagi. Zarzucałam sobie, że może chcę być podziwiana przez to, że akurat mnie wybierze albo że jest w tym jakiś ukryty motyw, np. wystawianie Pana Boga na próbę, sprawdzenie na sobie, czy rzeczywiście działa. Nie wiedziałam co myślę tak naprawdę. Bałam się pychy... Powiedziałam Mu to. Powiedziałam Mu wszystko, co czułam w tamtej chwili. Poprosiłam, żeby dał mi siebie poczuć, żeby zrobił ze mnie swoje narzędzie, ale tak, bym to nie ja była w centrum. Jednocześnie chciałam doświadczyć Go właśnie tak fizycznie, jak dzieje się podczas cudów typu "zaśnięcie w Panu". Pełno było we mnie sprzeczności, oprócz tej jedynej Prawdy - chciałam być blisko Boga. Powiedziałam Mu także, że oddaję się Jego woli. Niech robi, co chce, a ja i tak będę w Niego wierzyć.
I zbliżył się do mnie. Moje serce stało się ciężkie. Często towarzyszy mi te uczucie przed Komunią i zastanawiałam się, czy to jest właśnie działanie Boga, czy wady mojego organizmu. Teraz wiem, że to jednak Bóg porusza moje serce. Cieszyłam się, że dał mi się poczuć, jednak to, co działo się dalej, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zaczęłam drżeć. Wszystko we mnie jakby przestało mnie słuchać. Słuchało kogoś innego... Poczułam, że powoli opadam. Serce zaczęło bić szybciej i oddech od razu też na to przystał. Traciłam władzę nad sobą. Wiedziałam, że Pan mnie wybrał. Chciał, żebym również o Nim zaświadczyła, ale chyba się przestraszyłam. Tak bardzo nie chciałam, żeby ludzie na mnie patrzyli, że jakoś próbowałam to wszystko powstrzymać. Opierałam się rękami, zamknęłam oczy, aż w końcu wstałam i odeszłam. Było mi tak gorąco jak nigdy. Teraz się zastanawiam, czy faktycznie oparłam się temu, czy może tak właściwie miało być, bo prosiłam Go, bym mogła poczuć Jego obecność, ale jednocześnie nie być w centrum uwagi. Spełnił moją prośbę w 100%.
Podobny cud dał mi w sobotę, po Wigilii Paschalnej. Całą sobotę byłam taka nieswoja, zagubiona, pusta. Nie zastanawiałam się nawet co jest tego powodem. Potrafiłam siedzieć bezczynnie i kompletnie nic nie robić. Nie przeglądałam nawet telefonu, nie słuchałam muzyki... Po prostu siedziałam, i tyle. Było tak pusto... Jakoś mijał ten dzień, choć wszystko wydawało się takie dziwne, inne. Potem poszłam do Kościoła i otworzyły mi się oczy. Naprawdę miałam wrażenie, że otwarły się jakoś szerzej i zastanawiałam się jak to musi wyglądać z drugiej strony (czy przypadkiem nie wyłupiam ich za bardzo). W każdym razie dopiero to, co poczułam po Wigilii, mogę nazwać prawdziwym cudem. W moim sercu zagościła radość. Niespodziewana, nieopisana, ale prawdziwa. Przyszła razem z pokojem. Piękne to było. Co zabawniejsze, dzień później ksiądz Wojtek mówił kazanie i w zupełności opisał mój stan. Mogłam poczuć, że to wszystko dzieje się naprawdę, tu i teraz. I że jest to prawdziwe.
Mam wrażenie, że Pan Bóg uczynił moją duszę podatną na swoje cuda. Gdy tylko je dostrzegam, łapię je i żyję nimi cała. Problem w tym, że często o nich zapominam... Ale zawsze, gdy proszę, Pan zwraca mi pamięć i kolejny raz ukazuje swoją Twarz. Nie przychodzi mi do głowy inne określenie, jak "to jest piękne". Prawdziwie piękne.
Chwała Panu!
Dzisiejsza Ewangelia kończy się słowami: "Wy jesteście świadkami tego". Skoro jestem świadkiem, to pragnę świadczyć o obecności Boga w moim życiu. Ba, nie tylko świadczyć, ale chwalić się tym (w dobrym tego słowa znaczeniu). Chwalić się, oddając chwałę. Bóg działa!
Chwała Panu!
OdpowiedzUsuńChwała Panu! <3
OdpowiedzUsuń